Wielkanoc

Szczerze myślałam lub tak naprawdę miałam nadzieję, że te Święta Wielkanocne będą lepsze niż poprzednie. Dzisiaj widać jak bardzo się myliłam i nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejny rok lub trochę powspominać.

Wiecie, że to wychodzi mi najlepiej, więc wrócę trochę myślami w przeszłość, abyśmy choć trochę poprawili sobie humor, a na deser… czeka Was coś słodkiego :)

Czas Wielkanocy kojarzy mi się przede wszystkim z gruntownymi porządkami. To zapach pasty do froterowania podłogi, ACE i Ludwika. Każdy z trojga mojego rodzeństwa w tym ja dostawaliśmy swój własny przydział. Do dzisiaj nie wierzę, że moje rodzinne mieszkanie ma 65 metrów, bo mobilizacja sił była taka, jak na sprzątanie co najmniej Puszczy Białowieskiej…
Na szczęście bycie najmłodszym członkiem rodziny miało swoje złe i dobre strony. Tymi gorszymi było to, że nigdy nie mogłam robić tego co dorośli, ale z drugiej strony czas nadchodzącej wiosny i dłuższych dni był wystarczającym pretekstem, aby w najbardziej newralgicznych momentach ulotnić się z domu. Oczywiście najpierw musiałam wykonać swoją część porządków, ale gdybym tak nie daj losie siedziała w domu bez zajęcia, to zaraz usłyszałabym: „Widzę, że się nudzisz, to umyj jeszcze wannę” Tak że sami rozumiecie… Wolałam nie popadać w nudę, tylko ubierałam swoje obdarte tenisówki i uciekałam na trzepak lub szkolne boisko. Pamiętam, że każdej wiosny liczyłam na to, że mama w końcu kupi mi upragnione chodaki. Szczytem moich marzeń były te żółte w białe kwiatki. W sumie było mi to obojętne, byleby to były buty na koturnie. Zamiast tego co wiosnę dostawałam błyszczące się, twarde i strasznie niewygodne czarne lub czerwone lakierki. Do tego plisowana spódnica, od której elektryzowały mi się włosy, tak że unosiły się do samego nieba. No i te czerwone kokardy we włosach. Nawet kiedyś, przez nie Indor mnie gonił po podwórku…W każdym razie obciach gwarantowany.
Jak Wielkanoc to zapach rzeżuchy i bukszpanu. Dodatkowo w szkole obowiązkowo topiliśmy Marzannę i szukaliśmy bazi do wazonu.
Wieczór przed Wielką Sobotą kończyliśmy w kuchni na zrobieniu pierdyliąt sałatek o różnych wariacjach i smakach oraz nieustannym doprawianiu ćwikły, tak aby w końcu osiągnęła idealny smak. Powietrze przenikał zapach świeżo wypranych firan i wybielacza pomieszanego z wonią gotujących się w skorupkach cebuli jajek i chleba. Nazajutrz święcenie koszyków, film Kacper- przyjazny duch, niedzielne rezurekcje no i lany poniedziałek. Tak się nieszczęśliwie składało, że w śmigus- dyngus było raczej ciepło, co znacznie ułatwiało bieganie chłopakom z wiadrami pełnych wody po osiedlu. Nawet jeżeli pewnego roku postanowiłam nie wychodzić z domu, to zapukali do moich drzwi na 10 piętrze i postanowili mnie oblać w… moim mieszkaniu, po czym uciekli. Wszystkie niecenzuralne słowa wypowiedziane przez moją mamę spadły na moje barki, a ja udawałam, że nie znam kolegów z własnej klasy.
Tak, było pięknie. Deszcz pachniał wiosną i ziemią, która wypuszczała świeżą trawę. W oddali było słychać kosy i budzącą się do życia przyrodę. Usilnie szukaliśmy pierwszych kwiatów, chociaż często na takowe musieliśmy poczekać, jeszcze dobre parę tygodni.
W tym roku nie zobaczymy rodziny i nawet mój dom nie będzie tak intensywnie dekorowany, jak to miało miejsce w ubiegłych latach.
W tym roku chce się podzielić z Wami szybkim i jednocześnie bardzo ładnym przepisem na wiosenną dekoracje. Wystarczy mieć suszone kwiaty i szklane naczynia. Tak naprawdę o wszystkim opowiedzą Wam nie tyle moje słowa, co fotografie poniżej.

Ja do swoich dekoracji użyłam butelki, szklanego jajka i ramki. Wystarczy w środek włożyć suszki i ułożyć je według własnego pomysłu. Jajka możemy powiesić na haczykach lub rączkach przy szafkach, a butelką czy ramką ozdobić konsolę, komodę lub kominek.

Obiecałam, że deser będzie słodki, ale od razu zaznaczam, że to nie będzie przepis na babkę wielkanocną, bo mam ich już po kokardę.
U mnie w domu zawsze robiliśmy roladę z galaretką, a przepis na nią wygląda następująco.

SKŁADNIKI NA BISZKOPT
1. 200 gr. Mąki
2. 180 gr cukru pudru
3. 3 jajka
4. 1/3 szklanki wody
5. Płaska łyżeczka proszku do pieczenia
6. Łyżeczka cukru waniliowego

SKLADNIKI NA GALARETKĘ
1. 4-5 jabłek
2. Opakowanie galaretki o smaku kiwi.

WYKONANIE
1. Obieramy jabłka, po czym ścieramy na tarle.
2. Wrzucamy do garnka i dusimy przez kilka minut.
3. Wyłączamy palnik, dodajemy galaretkę w proszku i dobrze mieszamy (nie gotujemy)
4. Następnie przygotowujemy biszkopt. Ubijamy same białka na sztywną pianę, po czym dodajemy po trochu cukru pudru.
5. Następnie łączymy ubitą z cukrem pianę z mąką (przesianą) żółtkami i proszkiem do pieczenia. Dodajemy cukier waniliowy
6. Do masy dolewamy 70 ml wody i miksujemy.
7. Tak przygotowaną masę wylewamy na brytfannę 45x25 cm i pieczemy 20 minut w 180 stopniach.
8. Upieczony biszkopt wyciągamy na czystą bawełnianą ściereczkę i zawijamy razem z nią w rulon. Wiszący po bokach materiał zawijamy pod spód. Tak przygotowany biszkopt powinien poleżeć w ścierce 2-3 godziny do zupełnego ostygnięcia.
9. Rozwijamy później biszkopt (delikatnie) i nakładamy jabłko z galaretką. Zawijamy biszkopt po raz kolejny w rulon, tym razem tworząc roladę. Polewamy czekoladą i gotowe!

„Zapach kobiety”

Zapach… Czy macie wrażenie, że jako dorośli ludzie czując unoszącą się w powietrzu charakterystyczną woń, już kiedyś w dzieciństwie się z nią spotkaliście? Ja na przykład tak mam zapachem niektórych klatek schodowych czy przychodni lekarskich :) Wiem. To mało seksowne, tym bardziej tuż przed Dniem Kobiet, ale od czegoś trzeba zacząć ten wpis. Na pocieszenie mogę dopisać, że tym samym sentymentem darzę perfumy podobne do Pani Walewskiej czy naleśników z serkiem waniliowym. Jak się okazało naukowcy dowiedli, że zapachy wyzwalają wspomnienia nawet sprzed kilku lat i przechowywane są w odpowiednim ośrodku mózgu zwanym korą gruszkowatą. Ciekawa jestem jakie są Wasze ulubione zapachy: może to właśnie takie, które kojarzą Wam się z dzieciństwem? Ja dobrze pamiętam perfumy w kremie w orientalnym słoiczku, które mój tato przywoził mojej mamie z Cypru i Emiratów Arabskich. Teraz po latach sama sięgam po zapachy Dalekiego Wschodu, które ubóstwiam tak jak świece Baobab, które można kupić na casamia.pl

Te właśnie inspirowane są dalekimi krajami i przyrodą naturalną, a w ich składzie znajdziemy: imbir, różę, cedr, kadzidło czy wanilię. Jak aromaty wschodu, to koniecznie kadzidła. Swoje ulubione Astier De Villatte kupuję w Perfumerii Galilu. Mają niestety jedną wadę, która nazywa się: „cena” jednak zapach o nazwie „Delhi” i „Awaji” skradły moje serce i przy okazji uszczupliły kieszeń. Ich zaletą jest jednak to, że palą się naprawdę długo, uwalniają nieziemskie aromaty, a pudełeczko liczy aż 125 sztuk. Wydaje mi się, że zapach kadzideł również kojarzy mi się dzieciństwem, gdyż mój brat, który bardzo dużo podróżował przywoził do domu drewniane patyczki mocno nasączone olejkiem bułgarskiej róży. Jak zapewne wiecie kadzidła kojarzone są przede wszystkim z rytuałami religijnymi, a unoszący się z nich dym symbolizował niegdyś przymierze ludzi z bóstwami.

A teraz przed kolejnym zapachem czas na małą anegdotę :) Kiedyś w pobliżu mojego domu otwarto salon masażu tajskiego. Nie omieszkałam pewnego dnia zapisać się na rytuał o tajemniczej nazwie „masaż świecą”. Wyobraziłam sobie jakieś specjalne narzędzie w kształcie świecy, czy coś podobnego czym będę masowana przez okrągłą godzinę. W rezultacie był to olej, który powstawał w wyniku spalania świecy :) Dopytałam się Pani w salonie i zakupiłam jedną na próbę. Od tej chwili nie rozstaję się z nimi. Jeżeli macie szanse to kupcie jedną taką świecę na próbę, a zakochacie się. Potem koniecznie kąpiel (w moim przypadku tylko wtedy, kiedy dzieci już śpią, żeby się nie władowały do łazienki) przy blasku takiego bukietu aromatów, a następnie rytuał smarowania olejem, który doskonale nawilży skórę po kąpieli. Blask, nastrój i pielęgnacja w jednym.
Wracając po raz kolejny do wspomnień to czas na mydła. Moje dzieciństwo, to zapach produktu o nazwie Protex, które mama upychała w każdej szufladzie i szafce z ubraniami. Kiedy chciałam delikatnie zabrać coś z szafy mojej mamy, nie było szans, gdyż zawsze na wstępie wysypywała się sterta mydeł. Na długo opuściłam myśl o pachnących kostkach na rzecz płynów z pompką. Chociaż mydła straciły na popularności, to ku mojej uciesze znowu wracają do łask, pod postacią rzeźbionych, małych arcydzieł z niesamowitym wachlarzem zapachów. Co najciekawsze teraz sama upycham je po szufladach i szafach.

Ale żeby nie było tak typowo drogo i luksusowo jak się wydaje, opowiem Wam trochę o mgiełkach do ciała z kompletnie różnych półek cenowych, które w równym stopniu skradły moje serce, a raczej zmysły. Zaczniemy od droższej wersji również z Perfumerii Galilu, mgiełce o nazwie Diptyque Do Son. Jej cena to 209 zł za 200 ml, ale wystarcza naprawdę na bardzo długo, a całość tworzy miękki, pudrowy zapach na całym ciele. Druga to Ziaja o zapachu mango za jakieś 7 zł. Co ciekawe, postanowiłam ją kupić, kiedy zobaczyłam że linia Ziaja Mango jest sponsorem serialu „Tajemnica Zawodowa” w którym gra mój mąż. I jak tu nie wierzyć w siłę reklam? Co ciekawe zapach mango okazał się strzałem w dziesiątkę za naprawdę niewielkie pieniądze.

Na koniec dwa smaczki, czyli puder do ciała i perfumy do wnętrz.
Puder stosuję rzadko, ale kiedyś używałam także tego typu produktów dziecięcych, kiedy miałam problem z alergią na antyperspiranty. Niestety moja skóra jest jak papierek lakmusowy i nie przyjmuje większości produktów. Kiedy miałam dosyć poważne problemy skórne, to typowe dezodoranty zastępowałam właśnie pudrem dziecięcym Bambino czy Johnson&Johnson. Dobrze pamiętam, gdy byłam mała, a mama wyciągała mnie z wanny i stawiała na pralce. Owijała szorstkim ręcznikiem i okładała kremem Penatel z metalowego pojemnika i na koniec obsypywała od stóp do głów pudrem. Tak naprawdę produkt ten, niegdyś kojarzył mi się tylko z pupą niemowlęcia, ale kiedy kilka lat temu odkryłam ten najstarszy, stosowany już w starożytnym Egipcie puder o zapachu jaśminu, oszalałam. Skóra po nim jest niesamowicie gładka, a ten różowy puszek do nakładania produktu jest naprawdę uroczy. A jeżeli mowa o różowym, to z czym ten kolor najbardziej Wam się kojarzy? A może z jakim konkretnie zapachem? U mnie zawsze przywołuje woń intensywnej róży. Kiedyś będąc za granicą trafiłam przypadkowo do cukierni Laduree, do której przyciągnął mnie niesamowity zapach. Oprócz ciastek w eleganckim pudełku, kupiłam również zapach do wnętrz o intensywnym aromacie róży. Sam producent zaznacza, że ta linia ma nostalgiczny wydźwięk zapachu dzieciństwa i trudno z nim się nie zgodzić. Niestety buteleczkę tych perfum można zakupić tylko w autorskich cukierniach Laduree, ale jak kiedyś takową napotkacie na swojej drodze, to koniecznie wejdźcie do środka.
Podsumowując, jeżeli jesteście fanami kina i chcielibyście oprócz wrażeń zapachowych zanurzyć się także w wrażenia wzrokowe to koniecznie zobaczcie takie filmy jak: „Zapach kobiety”, „Pachnidło” czy „Jasminum” Polecam :)

Walentynki? Ulepimy dziś bałwana.

Dzisiaj w tym miejscu powinnam pokazać Wam walentynkowy prezentownik 2021- czyli tegoroczny „must have” lub „must get”? Wśród perfum, biżuterii i zegarków, mogłabym zaprezentować Wam voucher na romantyczny weekend w Paryżu czy koronkowe body z pończochami. W końcu z powodzeniem mogłyby się tu znaleźć rzeczy, które na pewno znajdziecie wpisując w Google frazę „walentynki”. Cała lista zakupowa sklepów wysyłkowych jest na wyciągnięcie ręki, ale mi bardzo ciężko jest pisać typowo produktowe wpisy.

Zatem o czym będzie ten tekst?

O miłości, wspomnieniach i po prostu byciu razem- czyli o tym, co obecnie wcale nie jest takie proste do zrozumienia i uchwycenia.

Za mną trzynaście Walentynek z jednym mężczyzną i trzynaście wspaniałych lat przeżytych w miłości i szacunku do drugiego człowieka. Kiedyś zapewne liczyłam na prezent, a dzisiaj o wiele bardziej zależy mi na słowach: „Kocham Cię” i wspólnym objadaniem się średnio zdrowym, maślanym popcornem. Co więc się zmieniło? Biżuteria poczerniała, pończochy podarły się, a perfum już dawno nie ma, za to mam całe pudełko listów i kartek miłosnych, które przeglądam z wypiekami na twarzy. Trzynastoletni związek przyniósł nam o wiele więcej niż tylko prezenty, bo nauczył nas być ze sobą. To proste „być” jak się okazuje jest niekiedy o wiele bardziej skomplikowane niż dodanie do koszyka w sklepie internetowym kolejnego pluszowego misia. Nie trzeba wielkich słów i drogich prezentów, aby czuć się docenionym, ale potrzeba wielu lat pracy i wysiłku w wypracowaniu komfortu życia z drugą osobą. Do tego niezbędne są długie rozmowy, uśmiechy i szczerość, czyli dokładnie to co uprawiamy każdego wieczoru, gdy dzieci tylko pójdą spać. Głośne mówienie o wzajemnych oczekiwaniach, tych emocjonalnych jest dla mnie podstawowym kluczem do sukcesu. Aby jednak umieć rozmawiać, należy też nauczyć się uważnie słuchać drugiej osoby. Tu w naszym przypadku potrzebowaliśmy sporo lat nauki i wypracowania umiejętnego kompromisu, który nie krzywdzi żadnej ze stron.

Kiedyś w manifestowaniu swojej złości czy niezadowolenia, potrafiłam nie odzywać się do Męża nawet parę dni. Szłam na zwarcie i mało tego próbowałam usilne udowodnić, że to tylko moja racja jest tym jedynym słusznym rozwiązaniem. W końcu takie „ciche dni” zauważyła swoim okiem Sherlocka Holmesa moja mama. Powiedziała mi wtedy: „Wiesz Dziecko, kiedy będziesz taka stara jak ja zrozumiesz, że takie manifestowanie własnych emocji, jest tylko stratą Twojego cennego czasu.” W pewnym momencie przestaje się liczyć lata, tylko dni, a później już tylko godziny i minuty, które nam jeszcze zostały. Wraz z upływem czasu, przestajemy myśleć, ile już za nami tylko liczymy, ile jeszcze przed nami. Takie myślenie zmienia perspektywę i spojrzenie na własne życie, bo uświadamia nam jak cenny jest w naszym życiu czas. Może dlatego tak bardzo kocham fotografować i łapać wyjątkowe chwile?

W mojej szufladzie przy łóżku mam zatrzymamy w ruchu i zatopiony w żywicy dmuchawiec. To taki mój artefakt. Kiedy jestem zła, on przypomina mi, że pewnych sytuacji czy wykrzyczanych słów, nie da się cofnąć za pomocą pilota niczym ulubionego filmu. Teraz nie potrafię się gniewać. Nawet jak głośno krzyknę, to po paru minutach, nie trzaskam już drzwiami, tylko mówię „przepraszam”. W Walentynki jak po każdej cowieczornej rozmowie idziemy spać, ale wiecie co? Zasypiam z poczuciem, że w naszym związku wszystko pasuje do siebie jak zamek księżniczki zbudowany z klocków Lego. Teraz w naszych rękach pozostaje tylko zadbanie o to, abyśmy my sami tej konstrukcji nie zniszczyli.

Dzisiaj mój wielki dzień, bo rusza sklep Sky&Soul i największym Prezentem Walentynkowym było wsparcie od Czara, które otrzymywałam od niego na każdym etapie powstawania tego projektu. Dwa lata przygotowań i zawsze słyszałam: „Dasz radę!”

Mój związek jak i rodzina były wielką inspiracją w budowaniu tej firmy, dlatego w logo marki są skrzydła, w które mój Mąż dmucha każdego dnia. Kobiecy dres Sky&Soul zapakowany będzie w eleganckie pudełko, które kosztowało mnie jakieś milion monet, ale to wszystko właśnie po to, abyście chowali w nim swoje skarby i mogli budować najpiękniejsze wspomnienia, które będą z Wami już zawsze. A jutro? Jak to jutro…Znowu wieczorem będziemy rozmawiać przy kuchennym stole i w końcu ulepimy obiecanego dzieciakom bałwana.