Dlaczego zdecydowałam się otworzyć Sky and Soul.

Kiedy któryś z moich znajomych powiedział mi, że prowadzi biznes dla przyjemności to pukałam się w czoło. Wiecie… samo słowo „biznes” kojarzył mi się zawsze z panami w czarnych garniakach, giełdą, wprowadzaniem przedsiębiorstwa na New Connect czy całą stertą papierów do podpisania opatrzonych firmową pieczątką i podpisem prezesa zarządu. Nigdy nie wyobrażałam sobie jak można prowadzić biznes dla przyjemności lub własnej satysfakcji, dopóki nie otworzyłam wraz z moją przyjaciółką Sky and Soul.
Firma tak naprawdę powstała już kilka lat temu. Moja przyjaciółka miała poważne, życiowe zawirowania od których musiała odetchnąć, a ja oprócz pracy dla kogoś, chciałam otworzyć coś swojego. Miałyśmy w naszych portfelach po 7 tys. zł, które mogłyśmy zainwestować. Pierwszym naszym pomysłem były ubranka dla dzieci, więc wyjechałyśmy w „daleką” podróż do Łodzi. Same zdobywałyśmy wszystkie kontakty i dzięki temu na pierwszą uszytą rzecz, która trafiła do sprzedaży czekałyśmy dwa lata :) Nie żartuję, gdyż po drodze trafiłyśmy na całe mnóstwo osób, które nas oszukały lub nie trzymały się wyznaczonych terminów. Zamiast wejść na rynek z początkiem 2020 roku, firma ruszyła w środku szalejącej pandemii- czyli w lutym 2021. Gorzej być nie mogło…
Kilkanaście miesięcy temu uszyłam sobie elegancki dres, a dla potwierdzenia moich słów można go zobaczyć na moim profilu na Instagramie (wpis z 30.04.2020) Wybłagałam wspólniczkę, aby oprócz dresów dziewczęcych, uszyć jeszcze parę sztuk zestawów bluzy i spodni dla kobiet. Finalnie 14 lutego 2021 roku w dniu premiery Sky and Soul, trzydzieści sztuk dresów sprzedało się w 2 godziny, a z rzeczami dla dzieci bujamy się do dzisiaj :)

Pojawiło się jednak światełko w tunelu i dzięki szybkiej sprzedaży kompletów dla kobiet mogłyśmy uszyć następne partie ubrań.
Od premiery firmy minęło 5 miesięcy i my nie zarobiłyśmy ani złotówki. Sukcesem jednak jest to, że do firmy nic nie dokładamy. Postawiłyśmy na jakość: bawełnę, len czy bambus i tak oto w letniej kolekcji mamy już:

- muślinową sukienkę,
- lniany zestaw składający się z bluzeczki na ramiączkach i długiej spódnicy z drewnianymi guzikami boho,
- letni set,
- bardzo wygodną sukienkę maxi z wiskozy bambusowej.

Doszły już sample na jesień i zimę. Teraz czekamy na ich produkcję. Po drodze nie ominęły nas wpadki. W ostatnim czasie niejednokrotnie odsyłałyśmy ubrania, bo jakość ich szycia była wątpliwa lub nie zgadzała się z naszymi prototypami. Dla przykładu brązowe marynarki ze spodenkami wejdą dopiero na kolejną wiosenną kolekcję, bo odesłałyśmy je do poprawek. To nie jest łatwa droga i każdy, kto prowadzi tego typu biznes pewnie wie o czym piszę.

Skąd bierzemy inspiracje na kolejne sezony? Obydwie z Dagmarą jesteśmy zakochane w modzie vintage. Sięgamy do filmów oraz zdjęć z lat 40,50,60,70 czy 80. Spędzamy wiele godzin w poszukiwaniu tego co kobiece, praktyczne i co możemy uszyć z wysokojakościowej tkaniny czy dzianiny. Same tworzymy pierwsze rysunki (często bardzo nieudolne) po czym wysyłamy je do mojej bratanicy Angeliki, która studiuje grafikę i tworzy nam rysunki żurnalowe. Te w finale trafiają do szwalni.
W świecie influencerów, celebebrytów, twórców internetu- jak zwał tak zwał, ma się kilka dróg. Pierwsza to zarabianie na reklamach, druga to stworzenie własnego kontentu prosto z serca i chęci do zrobienia czegoś więcej niż tylko pokazanie się z produktem. Ja nauczyłam się nikogo nie krytykować, bo każdy sam jest kowalem własnego losu. Wiem jednak jedno.
Dagmara, moja wspólniczka pracuje u największego w Polsce dewelopera, który wprowadza na rynek 10 000 mieszkań pod wynajem, a ja jestem przede wszystkim agentem Cezarego. Żadna z nas nie potrzebuje dodatkowych prac czy źródła dochodu, ale każda z nas chce mieć „coś” swojego i spełniać się na innych polach, a nie tylko tych czysto zarobkowych. Było dużo nerwów, spięć, zmęczenia i łez. Nie ma co ukrywać, że w tych czasach rozwinięcie tego typu biznesu, gdzie produkcja jest w 100% w Polsce i to w małych nakładach nie jest łatwa, a przede wszystkim bardzo droga. Dla przykładu: wymarzyłyśmy sobie kobaltowy sweter na sezon zimowy. Prototyp to koszt 800 zł, a sam produkt w zależności od złożoności czy przędzy to jakieś 100-300 zł. Im mniej zamówimy, tym cena będzie wyższa. Mamy jednak cele i przede wszystkim słuchamy osób, które do nas piszą. Dzięki nim powstał dres w rozmiarze XXL czy muślinowa sukienka oversize dla kobiet o różnych kształtach.
Obserwując swoich partnerów, dzisiaj postawiłabym na produkcję pudełek czy biodegradalnych foliopaków :) a tak na serio, szycie ubrań to raczej biznes dla wytrwałych i o mocnych nerwach.
Przekaz tego wpisu to nie tylko przedstawienie Wam Sky and Soul, ale to swoistego rodzaju motywator dla Was wszystkich, którzy chcą zrobić coś więcej dla siebie. Pewnie będzie ciężko, ale wierzcie mi, że warto. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam w sklepie Panią ubraną w dres Sky and Soul miałam ochotę krzyczeć z radości. Odeszłam na bok i popłynęły mi łzy, bo to było niesamowite uczucie. Życzę Wam wytrwałości we wszystkich planach i kiedy będziecie chcieli zrobić coś dla siebie, to pomyślcie sobie, że gdzieś tam jest Ciocia Edyta, która trzyma za Was mocno kciuki. I Wy za nas też je trzymajcie.

P.S. Przy okazji można wyszkolić Męża, na niezłego fotografa :)

„Czego pragną kobiety- jej wysokość biała koszula”

Pewnego dnia spakowałam większość moich ubrań do kartonowych pudeł, podpisałam czarnym markerem „Amelka” i zaniosłam do piwnicy. Teraz grzecznie czekają, aż starsza córka dorośnie i wybierze z nich coś dla siebie. Sama trochę nie wierzę w to co zrobiłam, bo raczej ciężko rozstaję się z jakimikolwiek swoimi rzeczami i przyznam Wam szczerze, że tak zwany „przesiew” w ubraniach zrobiłam pierwszy raz, odkąd się przeprowadziłam do Warszawy, czyli jakieś 13 lat temu.


Także od dzisiaj na blogu Just Keep Living będę pisać również o modzie :) ale tylko trochę: na moich zasadach i nie o takiej typowej z kolorowych magazynów za mnóstwo pieniędzy i nadającej się tylko do podziwiania w sklepowej witrynie, lecz o tej która znajduje się w mojej szafie.
Lock down sprzyjał gruntownym porządkom w moim domu, a wraz z biegiem lat zamieniłam kolorowe, przaśne sukieneczki i opięte biodrówki na nieco stonowane oraz uniwersalne części garderoby. Cenię stylową modę, a przede wszystkim coraz bardziej lubię się nią zajmować, interesować, poznawać i o niej czytać. Na przełomie lat trend ubierania się ewoluował, ale wiemy że historia lubi się powtarzać, a moda powracać. Istnieją takie ubrania, które zapewne nigdy nie wyjdą z mody, a jedynie będziemy zestawiać je z coraz to innymi dodatkami czy częściami garderoby. Być może nawet na chwilę o nich zapomnimy, aby z jeszcze większym zapałem i tęsknotą przywrócić je znowu do łask i podziwiać w nowej, bardziej modernistycznej odsłonie. Niewątpliwe do grona tak zwanych klasyków możemy zaliczyć białą koszulę, która jest z nami już od końca XIX wieku i służyła jako uzupełnienie bardzo eleganckiego stroju, ubieranego na specjalne okazje. W sumie nadal tak trochę jest, gdyż dzieci na rozpoczęcie roku ubierają właśnie białą bluzkę, a jeszcze kilka lat temu „dress code” rozmowy kwalifikacyjnej o pracę to biała koszula, ołówkowa spódnica lub eleganckie spodnie oraz czółenka.

Biała koszula to podstawowa część mojej garderoby, choć przyznam szczerze, że porzuciłam ją na kilka lat, gdy moja koleżanka powiedziała mi żebym nie nosiła koszul, bo będę wyglądać jak Pani z banku lub uczennica na rozpoczęciu roku szkolnego… Generalnie wzbudziła we mnie mieszane uczucia, bo przecież nigdy nie chciałam wyglądać aż tak formalnie. Nic bardziej mylnego.
Do białej koszuli powróciłam ponad rok temu za sprawą jakiegoś medialnego wydarzenia. Rita była malutka, a mi kompletnie nie chciało zagłębiać się w wieszakowe czeluści i obiecałam sobie, że założę na siebie pierwszą lepszą rzecz na której zatrzymam wzrok. Padło na białą koszulę i jeansy… W pierwszym momencie pomyślałam sobie, że to będzie najprawdopodobniej najgorsza stylizacja w całej mojej medialnej 12- letniej bytności, jednak wówczas przy trójce dzieci i obowiązkach: od nauki o amebie, po tabliczkę mnożenia i przewijanie pieluch, chciałam wyrwać się choćby na chwilę, gdybym miała nawet ubrać na siebie worek po ziemniakach. Klasyka okazała się strzałem w dziesiątkę, a ja polubiłam biel w eleganckim wydaniu na nowo.


Kupiłam kolejne koszule, stawiając przede wszystkim na len i 100 bawełnę, gdyż uwielbiam naturalne materiały. Białe bluzki mają ten wielki plus, że posiadają wiele twarzy i można je zestawiać niemalże ze wszystkim tworząc sportową elegancję czy casualowy szyk. Do moich ulubionych białych koszul w tym roku, zaliczam na pewno tę Uterque (zdjęcie poniżej) Ta prosta bluzka z dodatkiem organzy w żakardowy wzór to mój hit i mimo, że (jak wyżej wspomniałam) preferuję naturalne i wygodne materiały, to nie żałuje jej zakupu, a w zestawie z ołówkową spódnicą to prawdziwy klasyk. W jakim zestawie ubieram jeszcze białe koszule? Odpowiedzi poniżej w punktach, bo prościej i niech będą dla Was inspiracją (obiecuje następnym razem przykłady zdjęć na żywym organizmie, jednak muszę sprawić sobie fotografa lub zainwestować w końcu w dobry statyw :))


1) Biała bawełniana koszula z jeansami o wysokim stanie. Do tego brązowy pasek, torebka listonoszka i niewysokie czółenka w kolorze nude lub brązowym.
2) Biała, długa lniana koszula w połączeniu z czarnymi szortami- kolarkami (hit tego lata) i białymi sportowymi butami.
3) Biała bawełniana koszula z brązowymi bryczesami (lub w lecie zamszowymi szortami) słomkowym kapeluszem i plecioną torebką typu shopper.