Zawsze będziesz z nami...

Za każdym razem kiedy wracam do tej historii, ściska mnie za gardło. Z Magdą poznałam się za pośrednictwem Instagrama podczas konkursu, który organizowałam z Muppetshop.  Kiedy przeczytałam jej komentarzm o tym,  co przydarzyło się w jej życiu- popłakałam się. Nie pamiętam już chyba, kiedy tak bardzo łkałam. Zamknęłam się w toalecie, puściułam mojego Zbyszka Wodeckiego i byłam z nią przez pewien czas tak blisko mentalnie, jak mało z kim- mimo, iż nigdy się nawet nie widziałyśmy. Magda ujęła mnie nie litością, a tym, że to  naprawdę wspaniała i silna  kobieta. Nie prosi o pomoc, nie użala się. Ona wie najlepiej, że życie jest piękne pomimo, iż często bolesne i niesprawiedliwe. Ona przede wszystkim jak mało kto, zdaje sobie sprawę z tego,  że życie potrafi być bardzo... kruche...

 

 

"Mam na imię Magda. Jestem mamą czteromiesięcznej Weroniczki. Do listopada byłam również szczęśliwą żoną Radka, jednak nadszedł dzień, który zmienił wszystko... Ale po kolei...

Radka poznałam sześć lat temu. Mimo, że od początku los nie był dla nas łaskawy, mimo wielu przeciwności losu przetrwaliśmy wszystko. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Wiedziałam, że to on, na zawsze, do ostatnich dni. Wiele pięknych chwil za nami. Ślub jak z bajki, podróże, które jeszcze bardziej zbliżały nas do siebie... Zapragnęliśmy być jeszcze bliżej, by na świecie pojawił się owoc naszej miłości. Nie było nam łatwo. Nasze starania trwały cztery lata. Ciężkie lata, pełne smaku goryczy, porażki, ale i wielkiej nadziei, że kiedyś uda nam się wziąć na ręce nasze dziecko. Zostaliśmy zakwalifikowani do in vitro, ale postanowiliśmy dać sobie jeszcze trochę czasu. Jak wielkie było nasze szczęście, gdy wiosną 2018 roku zobaczyliśmy upragnione dwie kreski na teście ciążowym! Radość była ogromna, szaleliśmy ze szczęścia. Piękne chwile nie trwały jednak długo. Badania prenatalne były dla nas niczym kubeł zimnej wody. Nasze dziecko, upragniona córeczka, urodzi się ze szczątkową dłonią. Zawładnęły nami skrajne emocje. Strach mieszał się z szokiem i poczuciem niepewności. Wiele pomogła nam wówczas grupa wsparcia utworzona przez rodziców, których dzieci borykają się z podobnymi problemami. Wróciła radość z ciąży i zaczęliśmy kompletować wyprawkę dla maleństwa. Zamówiliśmy wózek, który wspólnie zaprojektowaliśmy, by był dokładnie taki, jaki sobie wymarzyliśmy. W październiku wrócił stres i obawa o dziecko, gdy trafiłam do szpitala z bardzo wysokim pulsem. Radek ciągle był przy mnie, wspierał i tak bardzo czekał na spotkanie z naszą córką. Gdy wróciłam do domu po opanowanej sytuacji, mąż codziennie mówił do brzuszka, przybijał z dzidziusiem "piąteczki". Najpiękniejsze w tym wszystkim było to, jak rodzi się miłość, więź, relacja, nawet wówczas, gdy ta druga osoba jeszcze nawet nie przyszła na świat... A teraz wiem także, że ta miłość nie kończy się nawet wtedy, gdy już nas na tym świecie nie ma. Nadszedł listopad. Radek zapragnął uporządkować groby swojego rodzeństwa. Bardzo zabiegał o to, by były zadbane. Ciężko pracował również na to, by zapewnić nam godną przyszłość. Rzadko bywał w domu, chodząc z jednej pracy do drugiej. Uczęszczał też na kurs, by mieć uprawnienia kierowcy samochodów ciężarowych. Miał w sobie wiele motywacji. Ciągle zapewniał mnie i naszą córeczkę o tym, jak bardzo nas kocha. Nie musiał tego robić, to po prostu było widać w każdym jego geście, w tym, jak bardzo się stara. Urządził piękny pokoik dla naszej księżniczki. Opracował każdy szczegół, łącznie z pomyciem podłóg i zawieszeniem firanek. 9.listopada odwiedziły mnie przyjaciółki ze studiów. Nie widziałyśmy się siedem lat. Okazało się, że teraz łączy nas jeszcze więcej. Wszystkie byłyśmy wówczas w ciąży i nasze terminy porodów różnią się jedynie dwoma tygodniami. Wtedy kolejny raz zrozumiałam, jak niesamowite scenariusze pisze nam życie. Żebyśmy mogły nacieszyć się swoją obecnością i spędzić miły, babski dzień, Radek postanowił wybrać się z kolegą na ryby. Wędkarstwo to jego pasja od wielu lat, w której miał trzyletnią przerwę. Bardzo cieszył się na ten wypad. Byliśmy w stałym kontakcie telefonicznym. Ja opowiadałam mu jak świetnie się bawię w towarzystwie dziewczyn, on chwalił się jakie okazy udało mu się złowić... Godzina 22.26. Ostatnia rozmowa. Ostatnie "kocham Cię. Nigdy więcej nocy bez Ciebie". Obiecał, że wróci koło południa, że chciałby być w domu wcześniej, ale nie uda się to że względu na ogromną mgłę i kiepską widoczność. Planował, że gdy wróci, to popierzemy ubranka dla małej. Od rana nie miałam z nim kontaktu. Byłam pewna, że rozładował mu się telefon i nie wziął ze sobą ładowarki. Zaniepokojona zadzwoniłam do teściów. Dowiedziałam się, że Radka u nich nie było... Od 14.00 zaczęłam szukać mojego męża. Nigdy nie zapomnę tej bezradności. Ściemniało się, a nikt nie był w stanie udzielić mi pomocy. Na brzegu zalewu, na którym wędkował mój mąż, były wszystkie jego rzeczy. W głowie miałam już tylko jedno... Dwa dni wyjęte z życiorysu.

Trwały poszukiwania. Stałam ciągle na brzegu, łzy zamarzały mi po policzkach, kciuki były białe od ciągłego zaciskania. Wiedziałam, że nadzieje są znikome na to, że mój mąż cały i zdrowy wróci do domu. Nadzieja jednak umiera ostatnia. Tak bardzo wierzyłam w to, że ten koszmar zaraz się skończy, że odbierzemy razem wózek dla dziecka, który czekał już gotowy. Poprasujemy te ubranka, a  na porodówce Radek będzie mnie trzymał za rękę i ze łzami wzruszenia przytuli nasz skarb do serca. Łzy były, ale goryczy...

 

 12 listopada. Nagle poczułam jak przeraźliwe zimno , które odczuwałam od     wielu godzin na dworze, zmienia się w przyjemne ciepło. Promienie słońca otuliły moją twarz. "Znaleźliśmy ciało pani męża". Wtedy mój świat runął. Obawa o jutro. Strach przed samotnym macierzyństwem. Rozpacz po stracie ukochanej osoby. Pierwsze dni były najgorsze. W sumie to tak mi się wydawało, ponieważ patrząc na to wszystko z perspektywy kilku miesięcy, to jest tak samo ciężko. O ile nie ciężej. Doszła ogromna tęsknota i wielka pustka w sercu, której nikt już nie zapełni. Po części wypełniła ją Weronika. Dzięki niej zrozumiałam co to znaczy znów kochać bezgraniczną miłością. 3.stycznia, w dzień narodzin naszej córeczki, moje życie znów nabrało sensu. Zwłaszcza, że nasze dziecko patrzy na mnie Radka oczami. Ma jego usta, uśmiech. Już nigdy więcej samotnych świąt, samotnych nocy, łez goryczy. Weronika jest cudowna. To bardzo pogodne dziecko. Jednak od momentu narodzin ma duże problemy ze zdrowiem. Gdy miała dwa tygodnie, złapała rotawirusa. Spędziłyśmy wiele dni i nocy w szpitalu. Drżałam o jej zdrowie. Na dodatek na sali z nami leżał ojciec ze swoją córeczką, którą bardzo troskliwie się zajmował. Płakałam w poduszkę wiedząc, że moja córka nigdy nawet nie pozna swojego tatusia. W szpitalu usłyszałam kolejną mrożącą krew w żyłach wiadomość. Weronika ma duże torbiele na jajnikach, być może konieczna będzie operacja. Po powrocie do domu wzięłam się w garść. Zrozumiałam, że muszę być silna... Dla niej... Liczy się tylko to, co jest tu i teraz. Moje dziecko będzie zdrowe, silne i szczęśliwe. Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby tak właśnie było. Mimo że ubezpieczyciel odmówił nam wypłaty świadczenia, że wiele osób na które w przeszłości mogłam liczyć odwróciło się ode mnie, to zrobię wszystko, by moje dziecko było sprawne na tyle, na ile będzie to możliwe. Muszę nauczyć się przyjmować pomoc, choć pracując jako opiekun rodzin zastępczych, to zazwyczaj ja komuś tę pomoc dotychczas oferowałam. Dziękuję za każdy rodzaj wsparcia, zarówno to finansowe, jak i to w formie rozmowy, życzliwego słowa. Mimo, że jestem teraz i mamą i tatą na pełen etat, to głęboko wierzę w to, że Radek patrzy na mnie i Weronikę nie tylko na pięknych fotomontażach, wykonanych przez zaprzyjaźnioną fotograf, ale i z góry, z nieba. Wiem, że to on jest moim motorem do działania. Kiedyś się spotkamy i zaśniemy obok siebie, tak jak to było kiedyś. Nie mam żalu do losu za to co mnie spotkało. W życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Dostajemy z góry tyle, ile damy radę udźwignąć. Najzwyczajniej w świecie ktoś uznał, że silna ze mnie babka..."