Długo zastanawiałam się, czy jest sens publikowania tego postu, ale myślę, że w świetle wydarzeń tuż za naszą wschodnią granicą, nabrał na znaczeniu. Pamiętam, że pomysł na niego urodził się tuż przed wybuchem wojny w Ukrainie. Dokładnie 22.02.2022. Dzień jak co dzień, obfity w codzienne zwykłe i niezwykłe obowiązki. Miałam już ten dzień rozplanowany i cieszyłam się, że szybko pójdzie. W końcu będę miała wolny wieczór (żeby zająć się studiami). Tego dnia przebijały się już promienie słońca a ja jednak nie wiedziałam od czego mam zacząć i jak to wszystko co sobie zaplanowałam ogarnąć. Jak już zaczęłam, szło mi to jak krew z nosa. Strasznie topornie! Znajome uczucie? No raczej. Katowałam się tak prawie cały dzień, bo uparłam się jak osioł, że to zrobię i koniec kropka. Jednak owoc z tego był marny. Patrząc na efekty mojego cudownego planu, ręce mi opadły. W pewnym momencie popatrzyłam na to już prawie wiosenne słoneczko i powiedziałam sobie STOP. Jestem w tym momencie po prostu bezużyteczna! Mogę dalej siedzieć, gapić się jak zombie w ekran komputera i coraz bardziej złościć na siebie albo walnąć tym na godzinę i przejść się! Zanim wyszłam rozpoczęła się bitwa myśli: „Przecież masz tyle do zrobienia”, „Ale jutro już nie będę miała czasu wyjść” „Nie bądź leniwa”, „Ale może odpuszczę jednak” „Nie zdążysz!”, „I tak nic nie zrobię”, „Zmarnujesz czas”, „Już go zmarnowałam”. Z uszu już zaczęło mi się dymić…. Idę! Spakowałam natrętne myśli i wszystko inne w wyimaginowany „worek” i zostawiłam w domu. Poszłam na spacer! To był cudowny pomysł! Czy miałam obsuwę? Miałam. Siedziałam do późna tego dnia, ale finalnie to co zaplanowałam, zrobiłam trzy razy szybciej i efektywniej.
Spacerując tak – bez pasażerów w postaci: pracy, szkoły, domu i wszystkich inny dręczących myśli – chciałam iść wolno i nie myśleć o niczym. Taki był plan. Ale spacerować? Powoli? Czy ktoś tak dzisiaj potrafi? Ja przecież muszę szybko działać! Dopiero chwilę od wyjścia zorientowałam się, że pędzę jak na pociąg na który mam się spóźnić. Nie, nie, nie… tak nie wygląda spacer. Pomyślałam wtedy, że przecież nigdzie się nie śpieszę, idę się przejść, tak po prostu, mam czas. Co będzie to będzie... Przyznam, że na początku czułam się nieswojo, ale lęk szybko mnie opuścił. Uczucie podobne do tego jak jadąc samochodem 140 km/h nagle musisz zwolnić do 40 km/h. bo jedzie traktor czy jakaś inna wolna maszyna. Nieprzyjemne na początku prawda? (Dla mnie tak!). Jednak po chwili płyniesz. Nigdzie się nie śpieszysz. Postanowiłam nie myśleć o niczym, tylko iść. Po chwili skupiłam się chcąc nie chcąc na totalnych „pierdołach”, a jednak jak się okazuje tak istotnych. To o czym mam myśleć jak uparłam się, że nie: o pracy, nauce, nieposprzątanych zakamarkach w domu, liście zadań która na mnie czeka i o tym jaka jestem beznadziejna? I nagle zaczęłam zwracać uwagę na rzeczy, obok których na co dzień przebiegam, niebo ma piękny kolor, jest naprawdę cudowne. Wokoło mnie są drzewa, jakaś stara fabryka, popękana kostka brukowa i małe kałuże gdzie nie gdzie. Wszystko zaczyna robić się zielone, na niebie są chmury, ale nie zasłaniają do końca słońca, które chyli się już ku zachodowi. Bajka! Jakoś tak nagle lżej mi się oddycha, powietrze jest przyjemne, wiatr lekko mnie smaga po twarzy i włosach. Rośliny budzą się do życia po zimie (nie trochę za wcześnie? Nie wiem.), a zachodzące słońce tworzy piękny obraz (cyk fotka!).
Czuje się tak szczerze jak bohaterka książki, a narrator w mojej głowie przyjemnie szaleje! Też tak macie? Może śmiesznie to brzmi, ale to była MOJA CHWILA! ;) Idę sobie dalej, weszłam na drewniany szlak do lasku, nie spodziewałam się, że w Warszawie znajdę takie miejsce. Jest cicho, spokojnie, brak dźwięków miasta. Słyszę tylko łamiące się gałązki i szum wiatru. Raz skręcam w prawo, a raz w lewo, gdzie mi się zachce. Wychodząc z lasku pojawił się zalew, usiadłam sobie na jednej altance, patrzyłam na falującą lekko wodę i pomyślałam wtedy: „ale mi tego brakowało”. Nie mogłabym tego robić co prawda codziennie, wtedy nie byłoby to takie wspaniałe, ale raz na jakiś czas? Koniecznie! Dlaczego tak rzadko to robimy? Wszystko wokół nas, co czasami wydaje się nijakie, wcale takie nie jest! Bywałam w tym miejscu dziesiątki razy: pogawędzić ze znajomymi, posiedzieć na plaży z piwem przy zalewie, zobaczyć koncert. Dzisiaj to miejsce było inne i emanowało spokojem. Wystarczyło tylko zwolnić w odpowiedniej chwili i można dostrzec więcej niż się spodziewamy. Nie są to rzeczy spektakularne, niespotykane, wyjątkowe za którymi na co dzień gonimy. Są po prostu tuż obok nas, na wyciągniecie ręki i to od nas zależy, czy będą piękne czy nijakie.
Tych chwil możemy doświadczyć nie tylko wychodząc na spacer do lasu, to nie jest przepis. One są naszym cichym towarzyszem i czekają na moment, kiedy po nie sięgniemy. Bawiąc się z dzieckiem w przerwie od pracy, czytając mu bajkę na dobranoc, odpuszczając sobie trochę i babrając się z nim w tym błocie (trudno, wypierze się ubrania). Biorąc do ręki książkę, ciepłą kawę i koc. Można też poleżeć chwilę i popatrzeć w sufit (ja lubię!). Nalać wodę do wanny, wziąć kieliszek wina i leżeć aż woda wystygnie. Długoooo! Każda osoba powinna mieć swoją chwilę wytchnienia. Przeżywaj ją na swój, ale rób to! Raz na tydzień, miesiąc, kwartał…Żyjemy dzisiaj w ogromnym pędzie i myślę, że trzeba nauczyć się zwolnić.
Pewna pani psycholog powiedziała kiedyś znajomej: recepta dla Ciebie, młody człowieku to zaparzyć herbatę, usiąść i poczekać aż wystygnie. Wydawało mi się to głupie, ale sama spróbowałam. Siedzisz po prostu i myślisz o tym, kiedy ona wystygnie. I wiecie co? To pomagało. Nie każdy ma ten przywilej, żeby móc beztrosko na chwilę oderwać się od problemów, czy też po prostu zwykłego pędu. I pisząc ten post moje myśli skierowane są oczywiście ku Ukrainie. Jak wiele jest osób, które nie mogą wyjść spokojnie na spacer i oderwać się od otaczającej rzeczywistości. Oczywiście nie chodzi o to, żeby non stop bujać w obłokach (oszalałabym!) ale tak na chwilę, na jakiś czas, zrobić RESET. Korzystajmy z tego, bo możemy…